Domski o objawach rewizjonizmu w Międzynarodówce Komunistycznej (1923)

Niektóre zagadnienia taktyczne

Spory taktyczne w szeregach naszych, w Polsce czy za granicą, obracają się dokoła całego szeregu spraw. Należy do nich sprawa jednolitego frontu i haseł przejściowych w rodzaju rządu robotniczego lub robotniczo-włościańskiego, kwestja rolna, kwestja narodowościowa itd. Jednakże nie trudno jest udowodnić — i obie strony znakomicie to rozumieją — że we wszystkich tych kwestjach chodzi o jedną zasadniczą kwestję rewizji programowej i taktycznej.

Zasadniczym źródłem rewizjonizmu w szeregach III Międzynarodówki jest zmiana sytuacji społeczno-politycznej w Europie i świecie kapitalistycznym od paru lat. Do połowy 1920 r., do rozbicia ofensywy Czerwonej Armii pod Warszawą, zdawało się, że znajdujemy się w sytuacji bezpośrednio rewolucyjnej. Zwycięstwa Armii Czerwonej i klęski kontrrewolucji, wybuchy rewolucyjne w Europie, szybkie postępy komunizmu, rozłamy w partiach socjaldemokratycznych — wszystko to rodziło złudzenie bliskości ostatecznego zwycięstwa. Żywioły półcentrowe, których pewną liczbę odziedziczyliśmy po rozbitym mieńszewizmie, nie miały w tych warunkach powodu do recydywy oportunistycznej i dzielnie szły naprzód: na krótką metę każdy potrafi być rewolucjonistą.

Obecnie znajdujemy się w okresie reakcji. O bliskości rewolucji międzynarodowej nikt nie mówi i ruch proletariacki przygotował się na dłuższy okres przewlekłych walk. Wzmocnienie burżuazji wstrzymało ofensywę klasy robotniczej i zepchnęło proletariat do defensywy. I jeżeli poprzednia, rewolucyjna sytuacja polityczna zrodziła błędy, których całokształt ujmujemy pod nazwą KAPD-yzmu, to obecny stan rzeczy przyczynia się do zmartwychwstania nastrojów mieńszewickich.

Nie oparli się tym nastrojom nawet tak wypróbowani rewolucjoniści jak towarzysze rosyjscy. Stało się to z jednej strony dlatego, że wyszli oni z okresu wojny domowej i że ich obecna taktyka konsolidacji gospodarczej, nowej polityki ekonomicznej, szukania modus vivendi z otaczającemi państwami burżuazyjnemi — taktyka zupełnie słuszna dla Rosji — wypacza ich perspektywy w stosunku do ruchu robotniczego w krajach nie sowieckich. Z drugiej strony dlatego, że — oczem pomówimy niżej — w swym okresie walk i o utrzymanie władzy wyrobili oni sobie pewne metody taktyczne, które zupełnie mylnie przenoszą na Zachód.

1. Jednolity front z góry i z dołu.

Najbardziej charakterystycznym objawem rewizjonizmu programowego i taktycznego stała się taktyka jednolitego frontu.

Na czem polega nowość tej taktyki? Przecież nie to, że stara się ona ogarnąć najszersze masy i wciągnąć je pod wpływ partji. Jest to dążenie stare jak walka klasowa. Nie na tem również, że partja apeluje do mas poza nią stojących, więc bez partyjnych, lub należących do innych partyj. We wszystkich ruchach rewolucyjnych łączyli się robotnicy różnych partyj i to samo dotyczy wszelkich ruchów ekonomicznych. Co więc jest nowego w taktyce jednolitego frontu?

Nowem jest to, że w czasie gdy dawny, rewolucyjny „jednolity front” (który zresztą niewystępował pod tą nazwą) był wprost naturalną konsekwencją naszej inicjatywy rewolucyjnej, naszej dążności do działania przez masy dla mas, dzisiejszy jednolity front jest, jak to przyznają z dumą sami jego autorowie, „manewrem” dla zdyskredytowania socjalpatrjotów a chytrego, niepostrzężonego wciągnięcia ich mas do walki rewolucyjnej. Dzisiejszy „jednolity front” jest niesłychanie skomplikowaną, skombinowaną serją manewrów, przy której jedni z nas oszukują socjal-ugodowców, inni — oszukują samych siebie, a jeszcze inni — oszukują własną partję.

Jest to istotnie zasada nowa – zasada, której jej dzisiejsi propagatorzy, towarzysze rosyjscy nigdy i przenigdy nie stosowali. Co im nie przeszkodziło skupić dokoła siebie masy i zdobyć władzę polityczną. Zdobyć bez manewrów.

W swem przemówieniu d.24 lutego 1922 r. Na posiedzeniu rozszerzonej Egzekutywy Zinowjew formułował tę piekielnie chytrą taktykę w następujący sposób:

Niewątpliwie wyobrażamy sobie naszą taktykę tak, aby ją prowadzić ponad głowami wodzów, ale jeżeli tego potrzeba, będziemy mówili z wodzami, nawet z Longuetem i Grumbachem i Scheidemannem, aby ich potem zdyskredytować ... Idzie tu oto, by podtrzymywać tych prowodyrów tak, jak stryczek podtrzymuje wisielca ... Dlatego jest naszym obowiązkiem skonfrontować ich z klasą robotniczą, robić im wszelkie możliwe ustępstwa, prowadzić z nimi układy, aby ich potem rzeczywiście skompromitować w oczach mas.

Nikt nie może zaprzeczyć, że w tem sformułowaniu jest to taktyka zupełnie nowa. Nigdy tej taktyki niestosowali rewolucyjni socjaliści, w szczególności sami bolszewicy. Bolszewicy bez tej taktyki skupili dokoła siebie masy, przyczynili się do obalenia caratu, obalili rząd tymczasowy i zdobyli władzę polityczną.

A może bolszewicy jednak uprawiali podobną taktykę?

W swej broszurze o „Chorobie dziecięcej radykalizmu“ Lenin przypomina, jak socjal demokraci rosyjscy „przed upadkiem caratu niejednokrotnie korzystali z usług liberałów burżuazyjnych, t.j. zawierali z nimi szereg kompromisów praktycznych” ... Po 1905 r. Bolszewicy „nie odrzucali pomocy burżuazji przeciwko caratowi — np. w drugiem stadjum wyborów albo przy wyborach uzupełniających.”

Do tego możnaby dodać jeszcze szereg przykładów z historji SDKPiL. Esdecy polscy przy urządzaniu w czasie rewolucji 1905-6 r. strajków powszechnych starali się o porozumienie z pepeesowcami. W 1913-14 r. prowadzili oni akcję ubezpieczeniową wspólnie z lewicą PPS i z Bundem. Za czasów wojny i okupacji w Królestwie Polskiem wspólne akcje SDKPiL, lewicy PPS i Bundu były na porządku dziennym.

Wszystkie te wspólne akcje nie miały nic wspólnego z jednolitym frontem w dzisiejszem tego słowa znaczeniu. Po pierwsze dlatego, że prowadziliśmy je bynajmniej nie w celu zdyskredytowania wodzów przeciwnych partyj. Wspólność akcji miała wtedy na celu jej wzmocnienie, spotęgowanie. Nie był to żaden machiawellizm, lecz najpraktyczniejsza polityka łączenia sił dla wspólnych celów. Jeżeli socjaldemokraci zawierali niegdyś porozumienia praktyczne z liberałami, to dlatego, że mieli wspólnego z nimi wroga — carat — i że z porozumień tych obie strony wyciągały korzyści praktyczne. Jeżeli my, polscy esdecy, szliśmy wspólnie z lewicą PPS, to nie po to, by zdemaskować zdradę jej wodzów, lecz dlatego właśnie, żeśmy ich uważali za oportunistów, ale nie za zdrajców i wierzyliśmy w realne korzyści wspólnej akcji tam, gdzie szło o pewne konkretne cele, jak protest przeciw gwałtowi, jak zdobycie pewnych ustępstw politycznych, lub odparcie pewnych zamachów reakcji. Nigdy by nam za owych czasów nie przyszło do głowy iść wspólnie z tą lub ową partją dlatego właśnie, żeśmy jej wodzów uważali za łotrów, niezdolnych do uczciwego prowadzenia walki z kapitałem.

Również nie było ze strony bolszewików machiawelistycznym manewrem, taktyką dyskredytowania i demaskowania, jeżeli w połowie 1917 r. — nasi jednofrontowcy lubią się na to powoływać — proponowali mieńszewikom głoszenie władzy sowieckiej, mimo że władza ta w owej chwili musiała by być władzą mieńszewików i SR-owców.

W broszurze swej „Od rewolucji listopadowej do traktatu brzeskiego” pisze o tem Trocki w następujący sposób:

Ustosunkowanie sił w sowietach przedstawiało się wówczas w ten sposób, że rząd sowiecki znajdowałby się pod względem partyjnym w rękach SR-owców i mieńszewików. Myśmy do tego świadomie dążyli. Wobec możliwości ciągłych nowych wyborów mechanizm sowiecki zapewniał dość dokładne odzwierciadlenie nastrojów mas robotniczych i żołnierskich, idących wciąż na lewo: po zerwaniu więc koalicji z burżuazją musiałyby, naszem zdaniem, zyskać przewagę w sowietach tendencje radykalne. W tych warunkach walka proletarjatu o władzę z natury rzeczy zwracałaby się w łożysko organizacji sowieckiej i rozwijałaby się dalej bezboleśnie. [Dalej Trocki wywodzi, że i drobnomieszczaństwo musiałoby pod ciosami burżuazji zbliżać się do proletarjatu.] Z tych też tylko względów wzywaliśmy partje rządzące w sowietach — pomimo żeśmy nie kryli swego całkowitego braku zaufania do nich — aby ujęły w swe ręce władzę ...

Jak widzimy, bolszewicy i tu pozostali wierni swej taktyce. Wzywali oni socjalugodowców do objęcia władzy nie po to, by móc z tryumfem pokazać masom; patrzajcie, my im proponujemy, a oni nie chcą! Ich celem było doprowadzenie do władzy sowieckiej, choćby na początek z przewagą mieńszewików i SR-owców. Zdawało im się, że będzie to najbardziej „bezbolesną” drogą do dyktatury proletarjatu. I z temi poglądami się wcale nie kryli, jak poświadcza Trocki, jak i nieukrywali swej nieufności do socjalugodowców. I cóż to, na boga, ma wspólnego z dzisiejszą taktyką jednolitego frontu, przy której właśnie hasło władzy sowieckiej chowamy do kieszeni i chytrze proponujemy socjal-ugodowcom akcje pod hasłami reformistycznemi, w które nie wierzymy, aby tylko pokazać, że oni nawet o te hasła nie chcą walczyć. Powoływanie się na przykład bolszewików w tych warunkach jest spekulacją na nieświadomość czytelnika.

Wprawdzie i bolszewicy posługiwali się w swoim czasie w celach agitacyjnych hasłem „jedności”, mianowicie w okresie bezpośrednio przed wojennym (1912-14 r.). Ale formułowali je jako hasło „jedności z dołu”. Chcieli przez to bardzo dobitnie zaznaczyć, że chodzi o jedność w żadnym razie nie z prowodyrami mieńszewików i SR-owców, lecz z samemi masami robotniczemi. Układy z instancjami partyjnemi likwidatorów mieńszewickich itp. zaprzańców rewolucji proletarjackiej uważano z góry za niedopuszczalne. Uważano za niezbędne wpajać głęboko w robotników świadomość, że z tymi świadomymi zdrajcami ruchu nie paktuje się w żadnym razie. Zaznaczmy tu od razu, że tej samej taktyki trzymali się i komuniści w pierwszych latach swej działalności, a to dla tem słuszniejszych przyczyn. Jeśli słuszna ona była w stosunku do Martowa i Dana, to cóż dopiero mówić o Noskem i Weisie, Daszyńskim i Vanderveldem, ludziach, których ręce splamione są krwią robotniczą. Komuniści wpajali w masy głęboki wstręt do tych ludzi i nie jest zaiste złym objawem, że ludzie ci cieszą się głęboką antypatją i nieufnością nawet wśród własnych szeregów robotniczych. Zapłaciliśmy za to zdemaskowanie katów trupami Liebknechta i Róży Luxemburg, parobków prawego brzegu Wisły i belgijskich „zdrajców stanu”. Zapłata krwawa i — zmarnowana. Bo w 1922 r. same instancje komunistyczne zabrały się do przekonywania robotników — nie przyszło to bez trudów! — że trzeba przezwyciężyć wstręt do katów i zasiąść z nimi za jednym stołem, aby ich „zdemaskować”.

Powtarzam: bolszewicy za czasów swej walki o władzę nie tylko nie proponowali, lecz i nie przyjmowali układów z instancjami partyjnemi zdrajców rewolucji. Uznawali oni jednolity front tylko z dołu.

A układy w łonie Rad Delegatów Robotniczych w 1917 r. w Rosji i w 1919 w Polsce? Wszak w tych wypadkach — powie mi niejeden z towarzyszy — paktowaliśmy z wodzami partyj socjal-ugodowych.

Rzeczy te nie mają nic wspólnego z dzisiejszym jednolitym frontem. Był to właśnie jednolity front z dołu. Mieńszewicy czy pepeesowcy nie byli do Rad delegowani przez swoje partje, lecz wybierani przez masy robotnicze. Jako z wybrańcami mas, musieliśmy z nimi gadać. I nie tylko musieliśmy, lecz i mogliśmy, bo w Radach socjal-zdrajcy znajdowali się na widoku mas robotniczych i pod ich kontrolą. Różnic zdań nie rozstrzygano tu przez układy za zamkniętemi drzwiami, lecz przez publiczne głosowanie delegatów robotniczych. Przy tem wybory fabryczne dawały nam możność stopniowej zmiany samego składu Rad. Rady były organizmem, zrośniętym z masą robotniczą, a więc typowym objawem jednolitego frontu od dołu. W Radach mogliśmy nawet robić ustępstwa w sprawach praktycznych i przyjmować uchwały nawet wtedy, gdy zapadały przeciwko nam. Boć uchwały te były rzeczywistym, bezpośrednim wynikiem danego stadjum rozwoju mas robotniczych. Tutaj mieliśmy jasne kryterjum tego, jak daleko musimy iść w ustępstwach, gdy w jednolitym froncie z góry (układy centr. komitetów różnych partyj) kryterjów wogóle nie mamy.

Bardziej skomplikowany wypadek zachodzi, gdy z mocy wyborów robotniczych tworzy się większość socjalistyczno-komunistyczna w jakiemś ciele obieralnem w kasie chorych, radzie miejskiej, lub nawet w sejmie prowincjonalnym (t.zw. rządy socjalistyczne w Saksonji, Turyngji itp.).

Zdobycie większości socjalistycznej w radzie miejskiej czy rządzie prowincjonalnym jest realnym sukcesem mas robotniczych a jednocześnie i wiernym obrazem nastrojów i oczekiwań tych mas w danej chwili. Obowiązkiem komunistów jest z tego sukcesu mas wyciągnąć wszelkie korzyści, choćby i najmniejsze, jakie się wyciągnąć dadzą. W tych warunkach odmówić zgóry wszelkiego współdziałania z socjal-ugodowcami znaczyłoby zmarnować wysiłki samych mas robotniczych, zsabotować jednolity front, utworzony z dołu, przez akcję wyborczą samych mas, dać żer agitacyjny socjal-ugodowcom, którzy wchodząc w jawną lub cichą koalicję z burżuazją, na nas zwaliliby winę. W tych razach niezbędne jest popieranie rządu socjal-ugodowego, lub nawet utworzenie rzędu socjalistyczno-komunistycznego, wyciągnięcie z tego rządu wszelkich możliwych korzyści dla klasy robotniczej, pchnięcie go na drogę najdalszych kroków socjalistycznych. To nie wyklucza naturalnie dalszej zdecydowanej walki z partjami socjal-ugodowemi i ostrzegania robotników przed ich nieuniknioną zdradą. Bo jest rzeczą jasną, że im bardziej polityczny charakter ma dana instytucja, tem bardziej nieuchronna jest zdrada socjal-patrjotów. A nastąpienie tej zdrady, złamanie wspólnej platformy działań, daje nam niemylne kryterjum chwili, w której, aby nie stać się wspólnikami zdrady, musimy zerwać współdziałanie z socjal-ugodowcami.

Wszystko to nie ma nic wspólnego z jednolitym frontem z góry — współdziałaniem z instancjami partyjnemi socjal-ugodowców, wybranemi nie przez masę, lecz przez ich partje.

Rozróżnienie tu nie jest trudne. I III konferencja KPRP, pokazała charakterystyczny objaw: że towarzysze, stojący skądinąd na gruncie taktyki jednolitego frontu, niemogli strawić taktyki „zwracania się“ do socjal-zdrajców, uważając — i słusznie — że sama możliwość propozycji współdziałania już w części rehabilituje tych renegatów w oczach mas.

Ale bolszewicka taktyka jednolitego frontu z dołu nie tylko tym szczegółem technicznym różniła się od dzisiejszej taktyki. Główną jej cechą było propagowanie rewolucyjnego jednolitego frontu.

2. Rewolucyjny i reformistyczny jednolity front.

Zasadniczą kwesiją w walce ideowej pomiędzy bolszewikami i mieńszewikami w okresie przedrewolucyjnym była kwestja „haseł częściowych”.

Hasła częściowe — 5-godzinny dzień roboczy, wolność koalicji, prasy itp. — wysunięte zostały przez mieńszewików w konsekwencji ich ogólnego poglądu na sytuację polityczną. Nie wierzyli oni w nową rewolucję, byli zdania, że rozwój demokracji w Rosji potoczy się drogą rozszerzania wolności konstytucyjnych pod berłem carów. Usunęli więc ze swej agitacji hasła rewolucji, republiki demokratycznej i wywłaszczenia obszarników, jako nieaktualne, a starali się pchać ruch robotniczy na drogę walki o reformy. Ze swoich haseł częściowych ułożyli oni pewien stały program reform, którym częstowali klasę robotniczą w dni powszednie i w święta, przemilczając starannie w agitacji masowej ten fakt, że hasła te były niemożliwe do urzeczywistnienia, dopóki istniał carat. Na zarzuty bolszewików odpowiadali, że masa „nie rozumie” daleko idących haseł rewolucyjnych, że musi ona dopiero „uczyć się na własnem doświadczeniu” i że należy ją „mobilizować” dokoła haseł częściowych.

Taktyka ta obecnie, od lutego 1922 r. jest — nieprawodopodobne, a jednak prawdziwe! — taktyką III Międzynarodówki, a ochrzczona jest nazwą jednolitego frontu.

Zaznaczmy tu, że mieńszewizm był nieodrodnem dzieckiem jeszcze starszego prądu — ekonomizmu końca XIX i początku XX wieku. Ekonomiści propagowali jedynie walkę ekonomiczną i przemilczali o walce politycznej, uważając, że masa „nie może zrozumieć” potrzeby walki politycznej, dopóki się na własnej skórze nie przekona, że kozak i policjant carski brutalnie dławią jej walkę o lepszy byt.

Bolszewicy, którzy niegdyś zwalczali ekonomizm, później równie stanowczo zwalczali mieńszewizm. Naturalnie nie dlatego, by nie wiedzieli, że masa robotnicza uczy się jedynie na własnem doświadczeniu, lecz dlatego, że zadaniem partji było, według ich poglądu, ułatwiać i przyśpieszać ewolucję mas przez głoszenie im zgóry tych nauk, które masy przez swe doświadczenie miały dopiero zdobyć.

Dlatego bolszewicy inaczej traktowali hasła częściowe, niż mieńszewicy. Nie robili z nich nigdy stałego garnituru reform, mających zasłonić oczom proletarjatu niezbędność rewolucji. Przeciwnie podkreślali na każdym kroku, w każdej akcji, że klasa robotnicza łudziłaby się, gdyby choć przez chwilę sobie wyobrażała, że może uzyskać poważniejsze reformy bez obalenia caratu. W tej perspektywie też stawiali hasła częściowe — nie jako stały program, lecz jako doraźne żądania tam, gdzie one wysuwane były przez życie. Tak więc, gdy carat wydał prawo o kasach chorych, bolszewicy walczyli o odpowiednie ukształtowanie tych kas, gdy zamykał związki, demonstrowali o wolność związków, gdy katował więźniów — urządzali strajki pod hasłem amnestji itp. Było to rzeczywiste mobilizowanie mas, a nie oszukiwanie mas, jakie uprawiał mieńszewizm.

I dlatego bolszewicy nigdy nie stosowali metody, dziś zachwalanej np. przez Zinowjewa: „Jest naszym obowiązkiem robić im wszelkie możliwe ustępstwa, aby ich potem rzeczywiście skompromitować w oczach mas.“ Bolszewicy nigdy nie ustępowali ze swego zasadniczego programu, nawet wtedy, gdy proponowali socjal-ugodowcom objęcie władzy, o czem mówiłem wyżej. Ich zasadą była jasność linji przewodniej partji. Ich taktyką było wbijanie, wbębnianie masom do głów zasadniczych haseł rewolucji, przepojenie ich niezachwianem przekonaniem, że nie masz zbawienia poza rewolucją. Mieńszewicy mawiali z pogardą o ciasnocie i jednostronności bolszewików i „drewnianym łbie” Lenina. Podobnie w Bułgarji „szerocy” mieńszewicy ukuli dla swych bolszewików pogardliwą nazwę „cieśniaków”.

Taktyka reformistycznego jednolitego frontu zrywa z tradycją bolszewików czasów ich walki o władzę. Jest to taktyka szeroka i elastyczna, taktyka „manewrowania”. Mieści się w niej wszystko, nawet przemilczanie zasadniczego naszego programu, którego „masy jeszcze nie rozumieją”.

Nasuwa się tu pytanie: dlaczego dzisiejsi bolszewicy sankcjonują to zerwanie z taktyką dawnych bolszewików? Czy nie oni są najbardziej powołaną instancją do rewidowania swej dawnej taktyki?

Nie! Bolszewicy dzisiejsi nie są tem, czem byli niegdyś: partją, która walczyła o władzę i tę władzę zdobyła (bez manewrowania). Są oni partją rządzącą; a u takiej partji taktyka manewrowania jest słuszną, naturalną i możliwą taktyką.

Manewrem był pokój brzeski. Manewrem jest „nowa polityka ekonomiczna” rządu sowieckiego. Całą serją manewrów jest jego polityka dyplomatyczna. Jednym ciągiem manewrów były walki jego czerwonej armji. Rząd sowiecki może manewrować, bo posiada aparat państwowy i wszystkie środki przymusu. Operował on masami, które mobilizował przymusowo, jak każdy inny rząd. Akcje i kontrakcje czerwonej armji były kierowane rozkazami. Nie urządzano przed każdym marszem dyskusji i nie tłumaczono każdemu żołnierzowi, dokąd i po co maszeruje. Rząd sowiecki nie potrzebował i nie mógł czekać, aż każdy żołnierz zrozumie wszystkie cele i środki walki. Musiał bez tego walczyć i manewrować i mógł to zrobić, bo mógł zmusić do posłuszeństwa nawet żołnierzy nieświadomych i niechętnych.

To samo można z odpowiedniemi zmianami powiedzieć o polityce ekonomicznej, zagranicznej itd. Żywioły świadome popierają we wszystkich tych przemianach i manewrach politycznych rząd sowiecki, bo widzą słuszność jego polityki. Żywioły nieświadome lub wrogie ulegają tej polityce, bo muszą. Jeśli wiec bolszewicy zalecają towarzyszom zachodnio-europejskim taktykę manewrowania, to wynika to z ich własnych 5-letnich doświadczeń, przenoszonych zupełnie błędnie na grunt partyj, nie posiadających władzy politycznej. A podchwytują te rady bardzo chętnie nasi neo-mieńszewicy, którzy „manewrowanie” wyzyskują jako ucieczkę przed konsekwentną akcją rewolucyjną.

Partje komunistyczne krajów kapitalistycznych nie mogą manewrować, jak partje rządzące. Nie mogą one zmusić ani jednego robotnika czy chłopa, by szedł z nimi, raz do ataku, drugi raz do odwrotu, raz z ugodowcami, drugi raz przeciw nim, raz na prawo, drugi raz na lewo. Mogą one kierować masami tylko o tyle, o ile masy świadomie za niemi idą, to znaczy rozumieją ich politykę, ich cele. Mobilizować masy do rzeczywistych i skutecznych akcji masowych może tylko partją, która te masy wychowała konsekwentną, jasną, „ciasną” polityką, która im konsekwentnie wybijała z głów wszelkie złudzenia polityczne, a wbijała, wgważdżała zasadnicze, daleko idące hasła rewolucyjne. Taktyka „manewrowania” mąci w głowie masom, łudzi je stawianiem łatwych i dostępnych celów, przytępia w nich poczucie konieczności przewrotu rewolucyjnego. Taktyka manewrowania niekiedy rozszerza wpływy partji, ale czyni je mniej realnemi; w razie zwrotu na drogę rewolucyjną partja może nagle okazać się opuszczoną przez masy, których nie zaprawiała do wałki rewolucyjnej. Taktyka manewrowania jest idealną taktyką dla partyj, jak PPS, które nie działają z masami, lecz poza plecami mas i które jeśli mobilizują masę, to jedynie dla manifestacji, ale nigdy dla walki.

Dla partji bojowej, która chce mieć nie fikcję organizacji masowej, lecz rzeczywistą, zdolną do akcji organizację mas, jedynie odpowiednią jest stara taktyka bolszewików, taktyka Katona Utyckiego, wpajanie w głowy masom, że nie masz zbawienia, póki Kartagina kapitalizmu nie będzie zburzona. I jeżeli rządząca partja komunistyczna potrzebuje wodzów giętkich, elastycznych, kompromisowych, jak Lenin 1920 r., to dla partyj zachodnio-europejskich ideałem wodza jest Lenin „drewniany łeb“, Lenin 1912 i 1917 r.

3. Żądania częściowe i cel ostateczny.

Lenin spotykał się często z zarzutem blankizmu. I nam, przeciwnikom reformistycznego jednolitego frontu, mówią dziś neo-mieńszewicy: a więc nie chcecie walczyć o żądania częściowe, więc chcecie pozostać sektą propagandystów, karmiących masy jedynie abstrakcyjnem hasłem dyktatury proletarjatu?

Widzieliśmy już, ze bolszewicy przed wojną uprawiali te samą taktykę i nie tylko nie stali się sektą propagandystów, lecz opanowali wszystkie ośrodki ruchu masowego. A mamy i bliższy przykład u nas w Polsce. Była nim taktyka SDKPiL w czasie wojny i okupacji, z którą tow. Warski i inni jednofrontowcy dotychczas nie mogą się pogodzić. Twierdzą oni do dziś, żeśmy wówczas krzyczeli jak papugi „rewolucja socjalna” i nie umieliśmy dawać masom konkretnych haseł politycznych, mobilizujących je do walki.

Każdy, kto był za owych czasów w Warszawie (poza Warszawą wtedy masowego ruchu politycznego prawie nie było) mógł się przekonać, że było odwrotnie. Nasi oportuniści (lewica PPS) ze swem zamiłowaniem do likwidacji haseł rewolucyjnych okazali się niezdolnymi do organizowania mas do akcyj konkretnych. Warszawa wrzała wtedy od akcyj masowych i na ich czele stał — któżby? — my, „manjacy rewolucji socjalnej”. My to urządzaliśmy masowe demonstracje pod hasłem „chleba, pracy i mieszkań”, my mobilizowaliśmy masy przeciw drożyźnie i lichwie, my kierowaliśmy Radą Związków Zawodowych i Robotniczym Komitetem Gospodarczym. My demonstracjami bezrobotnych zmusiliśmy magistrat do zaniechania planu zawieszenia robót publicznych. My pierwsi wyzyskaliśmy „możności legalne” okupacji; my pierwsi założyliśmy legalne pismo robotnicze i organizowaliśmy pierwsze wielotysięczne wiece robotnicze. My szliśmy na czele walki przeciw komitetowi obywatelskiemu i przyczyniliśmy się niemało do wywalczenia samorządu miejskiego. My organizowaliśmy imponujące strajki robotników i pracowników miejskich, które pozbawiały Warszawę elektryczności, gazu, wody, chleba i tramwajów. My rozbijaliśmy wiece werbunkowe, urządzane przez pepeesowców pod ochroną policji niemieckiej.

A cóż robili realni, praktyczni nieblankiści z lewicy PPS? Wlekli się za nami na szarym końcu i niewiadomo, czy nie zostaliby zupełnie wypchnięci z ruchu masowego, gdyby nie to, że nasza praca została w końcu sparaliżowana przez „obudzenie się lwa” w piersiach policji okupacyjnej, która wyaresztowała nasz cały sztab. Ale gdy z listopadem 1918 znowu wybiła godzina akcyj masowych, znalazła nas ona znowu na posterunku. My to urządziliśmy znowu pierwszy wiec masowy, my wygłosiliśmy pierwsze mowy do żołnierzy niemieckich, my wyprowadziliśmy masy na ulicę i zdobyliśmy znowu ulicę dla proletarjatu.

Jeżeli potrzeba dowodu, że prawdziwie mobilizować masy dla konkretnych akcyj częściowych potrafi tylko partja rewolucyjna, że rewolucyjna propaganda i agitacja dają masom najtęższy rozmach również do walki o codzienne interesy praktyczne, to my ten dowód w Warszawie daliśmy w całej rozciągłości. I kto dziś jeszcze powiada, że propaganda dyktatury proletarjatu odciąga partję od walki o codzienne interesy mas, temu po doświadczeniach rosyjskich i polskich nie można przyznać nie tylko rozumu politycznego, ale nawet dobrej woli.

Prawda, w wywodach ideologów reformistycznego jednolitego frontu można czasami znaleźć jedną odpowiedź na podobne argumenty: taktyka jednolitego frontu jest specjalnie przystosowana do obecnej doby cofnięcia się ruchu robotniczego, do doby faszyzmu i ofensywy kapitału.

Na to można odpowiedzieć jedno: w okresach upadku ruchu taktyka oportunistyczna stanowi szczególne niebezpieczeństwo. Nie rewolucja jest chwilą, w której należy się szczególnie bać złudzeń reformistycznych; właśnie w okresach reakcji najłatwiej zabagnić i rozbroić politycznie organizacje proletarjatu.

Dzisiejsza praktyka jednolitego frontu dostarcza nam na tym punkcie szeregu poważnych ostrzeżeń.

4. Konsekwencje taktyki jednolitego frontu.

Zaczyna się to od spotwarzania mas. Masy nie rozumieją potrzeby wałki politycznej — powiadali ekonomiści. Masy nie rozumieją hasła republiki demokratycznej — mawiali mieńszewicy. Masy mają iluzje demokratyczne — twierdzą dziś w Niemczech Thalheimer, Brandler i in. A u nas w Polsce tow. X. w artykule wstępnym Nowego Przeglądu wyraża to w następujący sposób:

... masy pracujące nie rozumują w kategorjach djalektyczno-historycznych, ukazujących na horyzoncie rewolucję socjalną. Nie obchodzi ich, co będzie potem. Teraz potrzebują demokracji i muszą walczyć o demokrację …

Wszystkie te odkrycia mają tyleż wartości, co dawne oszczerstwa na prolelarjat, wyIęgane przez ekonomistów i mieńszewików. Tow. X. na pierwszym lepszym wiecu może się przekonać, że masy bardzo się interesują tem „co będzie potem” i daleko chętniej słuchają mówców, którzy im mówią o rewolucji, a nie o demokracji. Przeszkoda tkwi nie w „iluzjach demokratycznych” mas, lecz w odstraszającem doświadczeniu ich krwawych porażek i orgji katów (Noske, Horthy, Mussolini). Masy boją się rewolucji z jej głodem i kontrrewolucji z jej białym terorem. A Brandler i X. podzielają tę obawę i szukają środków odwleczenia i złagodzenia przebiegu rewolucji. A stąd do złudzeń demokratycznych droga prosta i niedaleka.

Jednak żaden oportunista na świecie nie przyznaje się do swvch pobudek nawet przed samym sobą. Zaczyna więc motywację swej taktyki zawsze od tego, że masy są ciemne, mają „złudzenia”, a on, daleki od tych złudzeń, musi jednak udawać naiwnego, rozwijać program reformistyczny, mówić o współdziałaniu z amsterdamczykami itp. reformistami, aby znaleźć drogę do mas.

A potem, po znalezieniu drogi? Po urzeczywistnieniu jednolitego frontu i zmobilizowaniu mas? Dla Zinowjewa (broszura „Stare cele — nowe drogi”) niema nic prostszego:

W wypadkach, gdy amsterdamczycy odrzucają nasze propozycje porozumienia, należy demaskować ich przed najszerszemi masami i piętnować ich jako rozbijaczy jedności robotniczej. W wypadkach natomiast, gdy amsterdamczycy, chcąc nie chcąc, przyjmują nasze określone propozycje, należy przechodzić od rzeczy częściowych do ogólnych, należy stopniowo, z uwzględnieniem okoliczności konkretnych, rozwijać odnośną akcję proletarjacką, podnosić ją na wyższy poziom.

Zinowjew nie przewiduje tu jednej rzeczy: że partja przy stosowaniu reformistycznego jednolitego frontu może i musi stać się niewolnicą tej taktyki. Boć jasne jest, że w jednym czy drugim wypadku jednolity front nie jest obliczony na jedną akcję, bo masy nie pozbędą się swych „złudzeń demokratycznych” w ciągu jednego dnia. Więc jeśli amsterdamczycy z nami idą, a nam zależy na utrzymaniu ich przy sobie, to musimy unikać wszelkich haseł, któreby mogły dać im pretekst do zerwania. A jeśli odmówią — wtedy nasi jednofrontowcy muszą prowadzić akcję tak, aby amsterdamczycy mogli zawsze się do niej przyłączyć. Boć nie możemy im dać pretekstu do powiedzenia: nie możemy pójść z Wami, bo wystawiacie partyjne hasła komunistyczne. Musimy więc prowadzić akcję reformistyczną nawet i bez reformistów. I zwracając się co pewien czas z zaproszeniami do reformistów, musimy mieć zawsze możność powtarzania masom: patrzajcie, my nie wystawiamy żadnych haseł komunistycznych, a oni jednak nie chcą z nami iść.

„Rote Fahne" w czasie sławetnej akcji rathenauowskiej sformułowała to w następujący sposób (numer z 30 czerwca 1922 r.):

Jesteśmy zdania, że należy odłożyć na bok wszelkie różnice partyjne dla wspólnej walki z reakcją.

Gdzie są granice podobnej taktyki? Zinowjew radzi stopniowo „przechodzić od rzeczy częściowych do ogólnych”, „podnosić akcję na wyższy poziom”. Ale to oznacza właśnie zerwanie jednolitego frontu i wysunięcie „odłożonych na bok” różnic partyjnych. Oznacza to w praktyce odepchnięcie z powrotem tych drobnych grupek reformistycznych, które się udało oderwać od ich instancji partyjnych i pociągnąć za sobą. Niestety, właśnie te grupki stają się panami sytuacji, a komuniści — ich niewolnikami.

Pytamy: gdzie leżą granice taktyki jednolitego frontu? W zręczności i wyrobieniu kierowników partji? W takim razie doświadczenie pokazuje, że do tego poziomu wyrobienia nie doszła nawet najbardziej wyrobiona partja krajów legalnego ruchu komunistycznego — partja niemiecka.

Przypomnijmy sobie, co pisała Egzekutywa III Międzynarodówki do centrali partji niemieckiej po pierwszych dniach akcji rathenauowskiej (list ten został odczytany na IV Kongresie międzynarodowym):

Taktyka pierwszych dni, tak jak odbiła się ona w „Rote Fahne”, wydaje nam się tu wszystkim słabą. Nie należało w sytuacji, jaka się wytworzyła, krzyczeć: „Republika! Republika!” Należało przeciwnie od pierwszej chwili naocznie pokazać masom, że dzisiejsze Niemcy są republiką bez republikanów. Należało szerokim masom robotniczym, które mniej dbają o republikę, niż o swoje interesy ekonomiczne, w tym momencie wzburzenia [podkreślenie moje] wykazać, że republika burżuazyjna nietylko nie jest gwarancją interesów klasowych proletarjatu, lecz odwrotnie w danej sytuacji najlepszą formą ucisku klasy robotniczej. Nie należało dąć w jedną dudkę z szajdemanowcami i niezależnymi. Jednolity front nie powinien nigdy, nigdy, nigdy wykluczać samodzielności naszej agitacji.(1)

Krytyka była ostra i słuszna. Nie mogę tu nie przypomnieć, że odpowiadała ona co do joty mojej krytyce akcji rathenauowskiej, umieszczonej w dodatku dyskusyjnym „Rote Fahne”. Idąc z reformistami, partja zmarnowała niebywałą sposobność wykazania masom „w momencie wzburzenia” konieczności obalenia republiki burżuazyjnej i zdobycia władzy Rad. Ale Egzekutywa w swej krytyce nie widzi jednego: że taktyka przez nią zalecana oznaczałaby natychmiastowe złamanie jednolitego frontu, i to z naszej „winy". A utrzymanie jednolitego frontu wymagało zrzeczenia się agitacji rewolucyjnej.

Bo nasi jednofrontowcy mogą ile chcą marzyć, jak to pięknie byłoby, gdyby nasza partja, partja rewolucyjna, stała się zarazem typową, klasyczną partją jedności robotniczej. Historja takich połączeń nie zna. Albo demagogja jednościowa, albo agitacja rewolucyjna.

Dlatego partja niemiecka, uwikłana w demagogję jednościową, trzyma się dalej taktyki reformistycznej i uporczywie przemilcza w agitacji masowej hasło republiki sowieckiej, mimo że instancje reformistyczne dawno już nie biorą udziału w jednolitym froncie.

Wbrew wszelkim mądrym radom taktyka jednolitego frontu prowadzi do rezygnacji z agitacji rewolucyjnej. Metodą partji we wszystkich „momentach wzburzenia” staje się szerzenie złudzeń reformistycznych. W szeregach partji biorą górę żywioły mieńszewickie. Każda próba rewolucyjnego wyzyskania „momentów wzburzenia” wywołuje wrzask żywiołów centrowych: „Łamią karność w czasie akcji! Rozbijają akcję! Frazesowicze rewolucyjni!” O naszych hasłach wolno odtąd mówić tylko w literaturze teoretycznej i na zjazdach partyjnych, ale wobec mas, zwłaszcza mas wzburzonych, wolno być tylko reformistą.

Tak jest dziś w partji niemieckiej. Brak miejsca nie pozwała mi umieścić setki cytat i faktów, które to potwierdzają, ale w partji jest tak, a nie inaczej.

A partja polska? Ta ratowana jest jeszcze przez swą nielegalność, która nie pozwała jej na zbyt daleko idący oportunizm w praktyce. Ale nasi teoretycy, z tow. Warskim na czele, pracują gorliwie nad przezwyciężeniem tych warunków i wskrzeszeniem czasów lewicy PPS, która to partja umiała nawet w podziemiach nielegalności carskiej prowadzić politykę oportunistyczną.

Tutaj wchodzimy na teren rewizji programowej, a więc propagandy oportunistycznych haseł „przejściowych” w rodzaju rządu robotniczego i robotniczo-włościańskiego, podziału ziemi, samookreślenia narodów itp.

5. Wskrzeszenie programu minimalnego.

Przy inauguracji taktyki jednolitego frontu wierzono jeszcze, że jest on taktyką przejściową, która bynajmniej nie pociąga za sobą likwidacji dotychczasowych zasadniczych poglądów komunistycznych. Wierzono, że nowa taktyka w niczem nie przeczy założeniu o niemożliwości odbudowy kapitalizmu inaczej, jak kosztem zepchnięcia mas robotniczych na dno nędzy. Tak więc tezy o sytuacji międzynarodowej, przyjęte na III konferencji KPRP, twierdzą, że mamy przed sobą jedynie „okres rozkładu kapitalizmu", że

każde niemal żądanie robotników, mające na celu poprawę warunków bytu, wykracza poza ramy stosunków kapitalistycznych, doprowadza walkę klas przy niemal każdem skromnem żądaniu do napięcia rewolucyjnego.

Dalej że:

wszelkiej uporczywej walce mas, mającej na cełu żądania konkretne, przeciwstawiają się wodzowie oportunistyczni związków zawodowych i partyj socjalistycznych ... gdyż każda taka walka tamuje odrodzenie się kapitalizmu, i przez to proces tych walk grozi przekroczeniem ram żądań częściowych i rozwinięciem się do rozmiarów rewolucji socjalnej. W tem tkwi różnica dwóch epok: przedwojennej epoki rozwoju kapitalistycznego i powojennej — jego rozkładu. Żądania częściowe i walki częściowa nabierają cech wybitnie rewolucyjnych.

Tendencje „tez” są jasne. Stawiamy żądania częściowe dlatego właśnie, że są niemożliwe. Zwracamy się do socjal-reformistów z propozycjami jednolitego frontu dlatego, że oni nie chcą i nie będą walczyli o żądania częściowe.

Jeszcze drastyczniej wyraża to wódz jednofrontowców czeskich, tow. Smeral, który w artykule programowym w „Kommunistische Internationale” kategorycznie oświadcza, że oportunistów charakteryzuje właśnie stawianie żądań możliwych, a rewolucjonistów — stawianie żądań ... niewykonalnych.

Powyżej starałem się już wykazać, że praktyka jednolitego frontu, pomimo najpiękniejszych tez, mąci w głowie masom, bo trudno aby masy rozumiały, że partja, która przez całe miesiące i lata rozwija przed niemi program żądań reformistycznych i do tych żądań się ogranicza, że partja ten program uważa za niewykonalny. Tu staje się słusznem zdanie tow. X., że masy „nie rozumują w kategorjach djalektycznych”. Masy biorą nasze hasła reformistyczne na serjo, i sądzę, że trudno im się dziwić.

Zupełnie podobnie masy, którym się ciągle powtarza, że mają zmusić wodzów socjal-reformistycznych do walki, nie mogą wpaść na myśl, że my sami w zdolność tych wodzów do boju nie wierzymy i mówimy tak tylko dla ich zdemaskowania.

I czy rzeczywiście jednofrontowcy nie podzielają złudzeń mas? Czy wierzą sami w swoje „tezy”, przyjmowane w czterech ścianach różnych zjazdów? Niestety, w miarę postępu swych chytrych manewrów jednofrontowcy sami padają ich ofiarą.

Czy potrzeba przykładów?

Jednym jest mowa Radka na IV Kongresie Międzynarodowym, wygłoszona d. 15 listopada r.z.:

Myślę, że niema człowieka zdrowego na umyśle, któryby nie powitał z zadowoleniem, gdyby socjaldemokraci rzeczywiście chcieli walczyć. I jeżeli socjaldemokraci zarzucają nam: przychodzicie z nożem w zanadrzu, chcecie nas uścisnąć, aby nas zgnieść, to my na to odpowiadamy: to zależy od was. Pokażcie, że chcecie walczyć, a będziemy mogli iść razem choćby przez kawałek drogi. Nie boimy się tego.
Dlatego przyszliśmy na konferencję trzech Międzynarodówek: nie dla manewrów. ... Przyszliśmy, aby zorganizować, o ile się to da, jednolity front proletarjatu z góry [podkreślenie w oryginale] dla umożliwienia klasie robotniczej jeżeli nie natychmiastowej kontrofensywy, to przynajmniej obrony jej placówek.

W dalszym ciągu swego przemówienia Radek oświadcza, że Międzynarodówka Komunistyczna i nadal „nie zrzeka się prób utworzenia jednolitego frontu nietylko z dołu, lecz i z góry":

Nietylko nie zrzekamy się tego planu, lecz, przeciwnie, z całą energją musimy przystąpić do jego urzeczywistnienia." ... „Oni (wodzowie socjaldemokratyczni) będą się bronili rękami i nogami, ale my musimy dążyć do stworzenia sytuacyj, które ich zmuszą do ustąpienia z dotychczasowego stanowiska.

Zupełnie w duchu tych wywodów Radka faktyczny wódz KP Niemiec, Brandler „oświadcza na zjeździe lipskim w styczniu 1923 r.: „Musimy oderwać socjaldemokrację od lewego skrzydła burżuazji i uczynić ją prawem skrzydłem klasy robotniczej."

Noske i Daszyński będą „zmuszeni" do walki ramię w ramię z nami przeciw burżuazji! Gdzie Radek widział podobne przykłady? Może w Rosji Sowieckiej, gdzie SR-owcy, sami kopani przez kontrrewolucję, pomagali jej w walce z władzą sowiecką? I tacy ludzie chcą leczyć klasę robotniczą z jej złudzeń! Medice, cura te ipsum (lekarzu, ulecz samego siebie)!

Z tych złudzeń ludzi, „kierujących" walką proletarjatu, zrodziło się również hasło „rządu robotniczego".

Z początku i to hasło było tylko środkiem manewrowania i demaskowania. Zinowjew określił kiedyś to hasło, jako „pseudonim" dyktatury proletarjatu. W tem sformułowaniu można było zrozumieć używanie tego hasła w takich krajach jak Polska w tych wypadkach, gdzie względy policyjne nie pozwalały na użycie jasnego hasła władzy sowieckiej. Jednakże trudno było zrozumieć, dlaczego dyktatura proletarjatu ma się ukrywać pod pseudonimami w krajach, gdzie partja komunistyczna może istnieć legalnie.

Sprawa wkrótce się wyświetliła. Hasło rządu robotniczego okazało się hasłem branem naserjo. „Rząd robotniczy jest jednym z możliwych punktów przejściowych do dyktatury proletarjatu" (Radek).

Z kogóż, na boga, będzie się składał ten rząd robotniczy? Na czem się będzie opierał? Czy na większości parlamentarnej? Tego nasi jednofrontowcy, przez resztki konwenansów komunistycznych, jeszcze nie śmią wykrztusić. Przeciwnie, zaklinają się, że nie wierzą w objęcie władzy przez proletarjat za pomocą kartki wyborczej. Jednak partja niemiecka, która w polityce jednolitego frontu w praktyce najdalej się zaawansowała, musiała, chcąc nie chcąc, jakieś sformułowanie wymyślić.

Rezolucja zjazdu lipskiego, przyjęta zresztą tylko większością 3/5 głosów przeciw opozycji, poucza nas, że rząd robotniczy:

jest próbą klasy robotniczej, prowadzenia polityki robotniczej w ramach demokracji burżuazyjnej i środkami tej demokracji, w oparciu na organach proletariackich i na masowych ruchach robotniczych.

Jak wynika z tego określenia i z różnych innych wypowiedzeń, chodzi tu po prostu o rząd koalicyjny socjaldemokratów i komunistów, oparty na większości parlamentarnej, ale także na organizacjach klasy robotniczej a więc na komitetach fabrycznych, związkach zawodowych, grupach samoobrony robotniczej itp.

O koncepcji większości parlamentarnej posłów robotniczych mówić nie będziemy. Szkoda czasu na powtarzanie abecadła komunizmu. Pomówmy od razu o „organach proletarjackich i masowych ruchach robotniczych”.

Jednofrontowcy usiłują tu kogoś przekonać, że jeśli zamiast na Radach Del. Rob. oprzemy rząd robotniczy na bardziej rozproszonych, mniej wyraźnych i mniej politycznych organizacjach robotniczych, — to przez to — wzmocnimy jego stanowisko! Burżuazja widząc, że nie chodzi tu o rząd sowiecki, — wstrzyma się od rozpętania wojny domowej. Zwłaszcza że prawdopodobnie uda się nam „zmusić” socjal-szpiclów i socjal-katów, żeby nam pomogli i przez swój udział osłonili rząd robotniczy przed ciosami burżuazji. Rewolucja będzie wtedy zastąpiona przez ewolucję.

Burżuazja niemiecka powinna zostać zmuszona do kapitulacji i ustąpić miejsca rządowi robotniczemu.

Jest to wyjątek nie z pisma humorystycznego, lecz z mowy rzecznika frakcji komunistycznej Stoeckera w czasie debaty ruhrskiej 17 kwietnia 1923 r. w parlamencie niemieckim.

My „zmusimy” socjal-agentów burżuazji do w spółdziałania z nami, a oni „zmuszą” burżuazję do kapitulacji. Obawiam się, że te sielankowe złudzenia ani o włos nie osłabią oporu burżuazji, ale za to zamącą w głowie klasie robotniczej.

Dotychczas rządy proletarjatu były zdobywane tylko w drodze wojny domowej — przykładem Rosja Sowiecka. Dotychczas rolą Moraczewskich, Ebertów i Rennerów było nie tworzenie parawanów, poza któremi dojrzeje dyktatura proletarjatu, lecz przeciwnie likwidowanie rewolucji i tworzenie parawanów, poza któremi dojrzewała krwawa kontrrewolucja. Lecz jednofrontowcy chcieliby, tak samo jak socjaldemokraci, choć z innych pobudek, uciec od wojny domowej. Więc jedni i drudzy konstruują etapy buforowe, poduszki watowane pomiędzy kapitalizmem a socjalizmem. Dla socjaldemokratów takim buforem jest — według sławetnej koncepcji Kautskiego — rząd koalicyjny burżuazji i socjalistów (pepeesowcy nazywają to „centrolewem”). Dla komuno-reformistów buforem jest „rząd robotniczy”, jako „etap przejściowy do dyktatury proletarjatu”.

Rzecz jasna, że i polscy jednofrontowcy nie dają się wyprzedzić innym w wynajdywaniu buforów, mających osłabić zbyt mocne pchnięcia wojny domowej.

W artykule wstępnym Nru 1—2 „Nowego Przeglądu” tow. X próbował nakłonić rząd słomianego bałwana Belwederu, p. Śliwińskiego, aby wziął na siebie rolę takiego buforu, oparłszy się na masach.

Rząd demokratyczny — bardzo pięknie. Ale w sejmie i w dotychczasowych metodach swego powstania rząd ten nie ma i nie może mieć podstawy do czynów demokratycznych. Podstawę tę mogłaby mu dać tylko walka szerokich mas o demokrację. I gdyby p. Śliwiński miał odwagę oprzeć się na masach i w tym celu rozpoczął swoje rządy od amnestji i proklamowania wolności politycznej dla rewolucyjnej części klasy robotniczej, Partja Komunistyczna niewątpliwie wieleby na tem zyskała. Ale jest niemniej pewne, że znacznie więcej zyskałby na tem rząd demokratyczny, który przynajmniej na pewien czas porwałby za sobą masy i znalazłby w nich mocne i szerokie oparcie.

Po tej wcale niedwuznacznej ofercie — my zyskamy, ale wyzyskacie znacznie więcej, wy nam dacie amnestję i legalizację, ale my wam damy mocne i szerokie oparcie w masach — autor raptem składa ukłon zasadom komunistycznym i oświadcza, że „ani p. Śliwiński ani inny premjer demokratyczny nie będzie śmiał oprzeć się na ruchu mas.”

No więc? Więc? Jakiż koniec tego kociego gonienia w kółko za własnym ogonem?

Tu na scenę wyjeżdża naturalnie ciemnota mas, nie rozumiejących tego, co wybornie rozumie tow. X.

Ale masy pracujące nie rozumują w kategoriach djalektyczno-historycznych, ukazujących na horyzoncie rewolucje socjalną. Nie obchodzi ich, co bedzie potem! Teraz potrzebują demokracji i muszą walczyć o demokrację, o wolność dla więźniów politycznych, o wolność polityczną wogóle, o wolność w wyborach.

Więc my rozumujemy, masy nie rozumują, my nie wierzymy w premjerów demokratycznych, masy wierzą? Tu jednak następuje nowy karkołomny młyniec, tow. X. chwyta zębami za koci ogon.

Zadaniem komunistów jest rozpętać tę walkę, bez której nie może być demokracji — tej krótszej lub dłuższej, ale nieuniknionej [podkreślenie moje] fazy przejściowej do rewolucji proletarjatu.

Tu tow. X. sam spada do poziomu mas, wierzących w „nieuniknioną” demokrację — pomiędzy dwiema dyktaturami!

Bliżej uzasadnia tę koncepcję tow. X. w następnym numerze „Nowego Przeglądu”:

Zburzenie zgody między wielką burżuazją a przywódcami drobnomieszczaństwa i ugody robotniczej będzie coraz bardziej uzależniać blok belwederski od mas robotniczych i chłopskich i zmuszać do liczenia się z niemi.

Czyli że tow. X. dopowiada do końca to, z czem jeszcze się nieśmiało certował tow. X. Śliwiński czy inny premier demokratyczny będzie musiał oprzeć się na masach. On na tem zyska, my na tem zyskamy, demokracja na tem zyska...

Dopóki ogólny bieg wypadków nie przygotuje gruntu dla przewrotu i dopóki hasła rewolucji socjalnej [które my przemilczamy L. D.] nie odniosą zwycięstwa w masach robotniczych i chłopskich, dopóty masowa ich walka, skierowana przeciw prawicy, siłą rzeczy oddawać będzie zwycięstwo i władzę drobnomieszczaństwu i ugodzie robotniczej z ich belwederskim czy innym chochołem na czele.

A masom pozostaje walczyć, by „tchórzliwa i zdradziecka lewica nie poszła w swej społecznej polityce całkowicie pod komendę potężnych i groźnych stronnictw prawicy.”

Taką to prognozę stawia się w chwili, gdy we Włoszech walka klasy robotniczej doprowadziła — nie do władzy drobnomieszczaństwa i ugody robotniczej, lecz do ich skapitulowania przed faszyzmem; gdy w Niemczech i Austrji faszyzm potężnieje równolegle ze wzrostem walki robotniczej; gdy w Anglji wzrost partji pracy doprowadził do upadku liberalizmu a ogromnego zwycięstwa konserwatyzmu. Nad klasą robotniczą piętrzą się tysiące śmiertelnych niebezpieczeństw, w Polsce Witos szykuje się przehandlować resztki „demokracji” chjenistom, a jednofrontowcy tumanią proletarjat malowaniem mu na obłokach cudownego widma „nieuniknionej demokracji”.

Czemże się różnią jednofrontowcy z III Międzynarodówki od przedwojennej II Międzynarodówki? Tem, że u przedwojennych socjaldemokratów hasła programu minimalnego były rzeczywistym etapem przejściowym, gdy u jednofrontowców wszelkie rządy robotnicze i demokracje są bańką mydlaną, fikcją, rozbijaną na każdym kroku przez rzeczywistość, ale za to bardzo żywotną, jako źródło złudzeń, łamiących rzeczywisty front bojowy proletarjatu.

6. Ku nowemu sierpniowi.

Przedwojenna Międzynarodówka, z jej posybilizmem, wynikającym z ówczesnych warunków, zbankrutowała w sierpniu 1914 r., w dobie wybuchu wojny. Cóż czeka naszych jednofrontowców, z ich posybilizmem zmyślonym, wyssanym z palca przez czysty oportunizm?

W śród naszych neo-mieńszewików utarło się przekonanie, że nazwa komunistów i patent z Moskwy pozwala im na wszelkie wybryki oportunistyczne. Wszystko jest tylko manewrem, komunista jest ubezpieczony od oportunizmu. Z tym paszportem w kieszeni, jednofrontowcy pozwalają sobie na koncesje, od których włosy stanęłyby na głowie przedwojennym socjaldemokratom.

Przed wojną staliśmy w dziedzinie programu rolnego na gruncie nacjonalizacji wielkiej własności ziemskiej. Dziś propaguje się z lekkiem sercem podział ziemi, jako środek pozyskania chłopów dla naszej walki o „nieuniknioną” demokrację. (Bo chyba nie o dyktaturę, o której milczymy?)

Przed wojna zwalczaliśmy wszelki irredentyzm i separatyzm narodowy. Tylko bolszewicy rosyjscy głosili stanowienie o sobie narodów, uzasadniając to m.in. tem, że Rosja nie jest państwem nowoczesnem, lecz azjatycką despotją. SDKPiL zwalczała to hasło najbezwzględniej. Dziś przyjęliśmy do agitacji i m.in. do platformy wyborczej „samookreślenie narodów”, jako najlepszy sposób zyskania nowego zastępu bojowników o nieuniknioną demokrację.

U socjaldemokratów przedwojennych niezachwianą zasadą — aż do sierpnia 1914 r. było zwalczanie szowinizmu własnego narodu. Teraz te czasy minęły, bo uważa się, że komunizm ma tak końskie zdrowie ideowe, że nawet pokaźna doza nacjonalizmu mu nie zaszkodzi. Wiec n.p. rozmaici teoretycy jednolitego frontu żądają od komunistów niemieckich, aby dobitniej manifestowali swój udział w narodowym „froncie obronnym" przeciwko najeźdźcom francuskim. Wszak to spopularyzuje ich wśród najciemniejszych mas. Pod ich naciskiem komuniści niemieccy w parlamencie przy każdej mowie zaznaczają swój patrjotyzm i przywiązanie do ziemi i kultury ojczystej, podsycając przez to falę nacjonalistyczną, zalewającą kraj. A że czynią to bez przekonania i zapału, więc tow. Radek udziela im następującej publicznej nagany w artykule wstępnym „Prawdy" moskiewskiej z d. 7 marca r.b.

A klasa robotnicza (Niemiec) nie ma jeszcze odwagi stanąć na czele narodu, wziąć na siebie i ciężary i obowiązki przodownika, złączyć swą walkę klasową w jedną całość z walką o wyzwolenie narodu." [Komunistyczna mniejszość] „nie odczuwa jeszcze, że jutro może zostać większością i że już dziś powinna działać tak, aby jutro móc stać się większością. Charakterystyczne było pod tym względem wystąpienie frakcji kom. w parlamencie. Było ono mocne, o ile demaskowało białe organizacje, natomiast blade i teoretyczne tam, gdzie mówiło, że klasa robotnicza po zdobyciu władzy będzie broniła Niemiec przed światem kapitalistycznym.

Że zaś komuniści niemieccy (zgroza!) zamiast robić jak należy w patrjotyzmie, piętnowali faszyzm niemiecki i pozwolili sobie nawet zdemaskować ministra obrony krajowej von Seeckta, dostarczającego pokryjomu organizacjom czarnosecinnym broni dla mordowania robotników, więc zmartwiony tym nietaktem Radek — bierze w obronę von Seeckta:

Nie mamy możności sprawdzić informacyj naszych towarzyszy niemieckich. Generał Seeckt cieszy się opinją nie tylko oficera o bardzo szerokich widnokręgach, lecz i człowieka bardzo zrównoważonego, umiejącego bardzo dobrze oceniać ustosunkowanie sił. Zagarnięcie władzy przez białych nie osłabiłoby stanowiska Francji, lecz wzmocniłoby je. ... Niepodobna przypuszczać, aby generał Seeckt tego nie rozumiał.

Że von Seeckt nie jest tak głupi, aby mając władzę w rękach, pchać innych do jej „zagarnięcia" w tak nieodpowiedniej chwili, to jasne i bez Radka. Von Seeckt dawał broń białym narazie tylko dla mordowania strajkujących i demonstrujących robotników. Komuniści niemieccy to demaskują, Radek się na to krzywi. Oni nie chcą robić w nagance patrjotycznej, która wzmacnia kontrrewolucję. Radek ich za to gromi!

Ta karykatura komunizmu wywodzi się w prostej linji z taktyki reformistycznego jednolitego frontu. Pod wpływem tej taktyki Międzynarodówka Komunistyczna zaczyna zmieniać się w reformistyczną. Szczerze reformistyczną, w odróżnieniu od II Międzynarodówki, ale już nie rewolucyjną.

Dlatego trudno się powstrzymać od uśmiechu, kiedy się słyszy przechwałki jednofrontowców, jakie to oni powodzenia osiągają taktyką jednolitego frontu. Robotnicy socjalreformistyczni tu przyjęli naszą rezolucję, tam wypowiedzieli się za jednolitym frontem z nami, gdzieniegdzie nawet potępili swoich wodzów. A nieraz nawet strajkują z nami, wbrew wskazaniom swych wodzów!

Czem są te „zwycięstwa" w porównaniu z olbrzymiemi zwycięstwami wyborczemi itp. przedwojennych partji socjaldemokratycznych? Śmieszną partaniną. I jednak partje te po wszystkich zwycięstwach okazały się w sierpniu 1914 r. olbrzymią, bezsilną, bierną masą, dowodzoną przez tchórzów i zdrajców.

Kto nam gwarantuje, że dziś będzie inaczej? Kto może ręczyć, że wodzowie nasi na Zachodzie w najbliższej chwili krytycznej nie zachowają się jak Paweł Lewi albo Frossard? Wszak ci towarzysze są w tej chwili komunistami tylko w teorji. Ich codzienna akcja nie jest komunistyczna.

Jesteśmy komunistami, którzy dla agitacji bawią się w reformistów. Ale nowe masy, które w ten sposób dla siebie zyskujemy, nie są rewolucyjne i w laboratorjum naszej reformistycznej agitacji rewolucyjnemi się nie staną. A nasze własne masy oduczają się od akcji rewolucyjnej, od pojęć rewolucyjnych. A wodzowie naszej partji, zwłaszcza w krajach legalnego ruchu komunistycznego, przyuczają się do łatwej, demagogiczno-jednościowej taktyki mienszewickiej i zamiast wyrabiać się na polityków rewolucyjnych (co im i przedtem było silnie potrzebne) zapadają coraz głębiej w bagno pseudo-akcyj reformistycznych, świadomie kastrowanych ze wszystkich haseł rewolucyjnych i robionych z zasady tak, żeby i najbardziej zakuty masowiec socjaldemokratyczny mógł powiedzieć: przeciw takiej akcji żaden socjaldemokrata nic mieć nie może.

Nic dziwnego, że w chwilach przełomowych nasi „wodzowie" zawsze tracą głowę i wstrzymują się od wszelkiej akcji, zastępując ją krzykiem o jedności. (Przykładem „akcja" KP Niemiec wobec okupacji Ruhry.) A gdyby mimo wszystko w chwili krytycznej w Niemczech czy we Francji znalazł się na czele partji wódz, zdolny do pokierowania akcją rewolucyjną, to znalazłby się bez sztabu i bez armji. Bo organizacja komunistyczna jest od roku na najlepszej drodze do stania się taką samą fikcją jak potężna organizacja przedwojenna, która to była tak dobra do zbierania składek i przeprowadzania wyborów, a która w chwili walki okazała się nagle — pustem miejscem.

Im bardziej się wysilimy na praktyczne hasła reformistyczne, aby pociągnąć do swego jednolitego frontu szajdemanowców i pepeesowców, drobnomieszczan i chłopów, nacjonalistów białoruskich i ukraińskich, tem bardziej zdemoralizujemy naszą własną partje i zwiększymy niebezpieczeństwo, że w chwili przełomowej okazać się ona może kupą bankrutów. I tem bardziej utrudnimy sobie sprawę przerobienia znowu samych siebie na rewolucjonistów a naszej partji na rzeczywistą straż przednią proletarjatu, zdolną nietylko pochlebiać złudzeniom mas, lecz przodować tym masom, tak jak im przodowała SDKPiL w dobie rewolucji 1905 r. i wielkiej wojny.

L. Domski (Henryk Stein-Kamieński)
Nowy Przegląd, nr. 9, Wrzesień 1923

(1) Niektórzy tow. jednofrontowcy wysuwają w polemice „zarzut", że opozycja przeciw dzisiejszej taktyce nie jest jednolita i w różnych krajach (Niemcy, Wiochy, Polska i.t.d.) wykazuje różne odcienie. Niechże to publiczne zgromienie jedrofrontowców niemieckich przez ich mistrzów rosyjskich i innych członków Egzekutywy, pokaże czytelnikowi, że i wśród zwolenników naszej polityki oficjalnej bynajmniej niema jednolitości poglądów. Na żądanie mogę służyć dalszemi przykładami.

Friday, December 4, 2020
Domski o objawach rewizjonizmu w Międzynarodówce Komunistycznej (1923) | Leftcom

Error

Error message

PDOException: SQLSTATE[HY000]: General error: 1366 Incorrect string value: '\xC4\x99dzyn...' for column 'title' at row 1: INSERT INTO {accesslog} (title, path, url, hostname, uid, sid, timer, timestamp) VALUES (:db_insert_placeholder_0, :db_insert_placeholder_1, :db_insert_placeholder_2, :db_insert_placeholder_3, :db_insert_placeholder_4, :db_insert_placeholder_5, :db_insert_placeholder_6, :db_insert_placeholder_7); Array ( [:db_insert_placeholder_0] => Domski o objawach rewizjonizmu w Międzynarodówce Komunistycznej (1923) [:db_insert_placeholder_1] => node/37125 [:db_insert_placeholder_2] => [:db_insert_placeholder_3] => 3.236.18.23 [:db_insert_placeholder_4] => 0 [:db_insert_placeholder_5] => rwEXLF0hsmnxvCZeQLsY7khdgicUmEY6QtIizo_Buoo [:db_insert_placeholder_6] => 1152 [:db_insert_placeholder_7] => 1710857003 ) in statistics_exit() (line 93 of /web/htdocs/www.leftcom.org/home/modules/statistics/statistics.module).
The website encountered an unexpected error. Please try again later.